Zanim się rozsypiecie, przebiegnijcie maraton.

piątek, 4 października 2013

?



teraz gdy mogę, gdy jest łatwo wszędzie
a ja jestem tu, odpadam lekko z wierszem
chcę wiedzieć czy mam zostać czy może
mam odejść - spróbować gdzie indziej
i czy naprawdę w mojej mocy jest zapominanie?




czwartek, 15 sierpnia 2013

dla X.



Nie czekaj, idź, aż trafi się młodość
Bezwzględna jak jej wartość w odniesieniu
Tyle błyskotek zrodziła gazeta - nagłówki:
Unia europejska umiera, Za długi do poprawczaka
Za krótki na więzienie? Efekt jo-jo w tydzień
To niedobra dieta.  Ramię w ramię z emocją,
Czas już się nie dłuży. Służba nie drużba, nie wybiera ludzi.
Za szybkie tempo i strzykanie w stawach, a więc
Napijmy się, póki jeszcze sapiemy, dodychamy do jutra
I przyjdzie kochanka i my jej wtedy palniemy
Wykład o znaczeniu katastrof oraz trzęsień ziemi,
Które wywołamy mrugnięciem powieki.
Byliśmy Picassem, Goethem i Dantami,

Dlatego młodość optuje za nami.

wtorek, 2 lipca 2013

Dwa biegi kobiet



23 czerwca – Samsung Irena Women’s Run pod patronatem Ireny Szewińskiej i 30 czerwca She Runs the Night (nazwa świetna) zorganizowane przez Nike’a. Oba biegi na 5km, ale Sheruns z możliwością pobiegnięcia jeszcze 3 pętli 300-400m. W pierwszym biegu około 1600 uczestniczek, w drugim 6000.

Samsung Irena to impreza sportowa, Sheruns ludowo-reklamowa. 

Już obecność Ireny Szewińskiej gwarantowała szlachetność sportową, ale i organizacja biegu była taka jak w przypadku  maratonu, półmaratonu czy innych biegów z masowym udziałem amatorów. Zwyczajne oznaczenia kilometrów, normalnie dostępne obszary wokół startu i mety, SMS od DataSport.pl z wynikiem w ciągu kwadransa  od osiągnięcia mety, limit czasu 1 godzina. Żadnego pierdolenia prowadzącego konferansjerkę na temat geniuszu uczestniczek, które przebiegną zaraz 5 km (słownie: pięć!) tylko ciepłe przywitanie debiutantek i serdeczny styl dopingowania. W roli gwiazdy – wspaniała polska lekkoatletka.

Tydzień później She Runs the Night. W regulaminie punkt, iż należy mieć przy sobie dowód osobisty. Oprócz numeru startowego na bransoletce, paska na bucie z chipem do pomiaru czasu, koszulki firmowej -  odbieranych oczywiście po wylegitymowaniu się,  uczestniczka miała mieć przy sobie dowód tożsamości. Mogę się założyć, że jakiś prawnik, który nigdy nie brał udziału w żadnym biegu publicznym, wymodził ten regulamin, za ciężką kasę  i wymyślił konieczność legitymacji. Brawo. To zrobiło bardzo dobre wrażenie. Również świetne wrażenie miało się gdy nikt z towarzyszących osób nie mógł wejść na teren miasteczka biegowego. Pewnie dlatego, że w obrębie można było za darmo pomalować sobie paznokcie. Ciekawe tylko czy po okazaniu dowodu.  W efekcie, na trasie nie było praktycznie kibiców. Jakieś garstki zaledwie. A biegły gwiazdy, gdyż każda z nas była gwiazdą, królową nocy, bohaterką, medalistką itp. Ta poetyka do porzygania towarzyszyła przygotowaniom do startu, opóźnionego o pół godziny i kompletnie nie zorganizowanego. Parę tysięcy kobiet odbierało   komplementy konferansjera z promiennym uśmiechem. Ostatecznie w ten wieczór, tej  nocy miały przebiec pięć- sześć kilometrów! W limicie czasu - półtorej godziny. Wielkie osiągnięcie. Na miarę tych bardzo młodych kobiet.  Na banerze startowym wyświetlały się frazy dowartościowujące albo zachęcające, albo dowcipne jak ta: Kopernik też biegała. Niewątpliwie te frazy zostały wydedukowane w burzy mózgów jakiejś agencji i to za ciężką kasę. Nadęta narracja pozbawiona wdzięku i sensu, nie sięgająca w ogóle do radości, jaką dają bieganie, sprawne, świetne ciało, bycie wśród przyjaciółek czy w ogóle kobiet, które chcą się bawić w swoim towarzystwie. 

W roli gwiazd Szulc, Kisio, Bujakiewicz i Więdłocha. 
We wrześniu pobiegnę jeszcze w La Parisienne – 6,5 km. To także bieg dla kobiet. Zobaczę jakiego tam mają ducha.  

A na zdjęciu słynny zalewany wodą Tunel, przez który się biegało i może biegać będzie. Sportowo,  z gestem i żeby rozpromienić się na mecie.

A tu filmy do porównania:

http://www.youtube.com/watch?v=rDL3h8tiEnw


http://www.youtube.com/watch?v=kk7KACd75ic

piątek, 31 maja 2013

przeciwprąd



antypatyczny facet - literatura każe go uchwycić
nieokrzesany , histeryczny , wiecznie podchmielony
przeszedł przez  piekło , wydobyty z kłamstwa
udający nowe kłamstwa,  jak można go nie kochać
nie podziwiać,  świat zmienił się, na czyją korzyść ?

młode  pokolenie wstaje rano, starzy mają sieć
kto kogo  odizoluje? świat składa się z miliarda
niepotrzebnych ludzi, nowe pokolenie
jest niewdzięczne, nie dziękuje za zasady
powierzchowna robocza  nisza, rezygnacja
przeciwprąd

środa, 29 maja 2013

Krochmal


Pani Henryka Duchaj lubiła prasować koszule, choć trzeba przyznać - nie wszystkie. Nie znosiła zwłaszcza tych gniotących, które stawały się wymięte zaraz po odwieszeniu do szafy. Ale skoro w dzisiejszym świecie chleb pieczony w hipermarkecie, starzeje się w drodze do kasy, tak że po zapłaceniu rachunku jest automatycznie nieświeży, to co mogło jeszcze panią Henrykę zdziwić.


A jednak zdziwiło ją gdy Pan kazał jej użyć śmierdzącego, francuskiego krochmalu w sprayu do tych odpornych koszul. Pani Duchajowa prasowała je i kichała, mamrocząc przy tym przekleństwa - bezustannie.

Pan miał sentyment do tego preparatu, odkąd spryskał nim w łóżku dziewczynę, z którą miał wyłącznie związek seksualny i dziecko. Było to jak olśnienie, dodatkowy efekt, urozmaicenie monotonii współżycia, które zapewniło mu poprawę parametrów - szybkości, przyspieszenia, ale także długości. Po prostu supergładził jej skórę.

Nic dziwnego, myślał, że nasze babki używały krochmalu.

Pani Duchajowa też krochmaliła, ale nie było jej przyjemnie. Co gorsza Pan źle się poczuł w pracy - w wyprasowanej przez nią koszuli do tego stopnia, że spuchł i sczerwieniał pod kołnierzykiem. Szyja zaczęła go palić tak, że musiał natychmiast wracać do domu.

Koszula Dejaniry pomyślał, gdyż wykonywał syzyfową pracę redaktora w wydawnictwie, w którym co i raz jakiś autor marnej prozy wyciągał pseudoargumenty z mitów greckich. Dotarł do domu w stanie ciężkim - zataczając się i płacząc. Zdarł z siebie ubranie i począł się płukać pod prysznicem. Napił się jogurtu,a potem wódki. Nic nie pomagało. Pani Duchajowa zaczęła lamentować, że to jest przeklęta koszula i należy ją wyrzucić, a najlepiej spalić, a następnie wybiegła uspokoić się do sąsiadki.

A on puchł dalej tak, że już świata nie widział - oczy tonęły mu w policzkowych poduchach i miał przywidzenia. Wydawało mu się na przykład, że pojemnik z krochmalem stojący na desce do prasowania - dosłownie oblazło stado czarnych karaluchów. Ostrożnie doczołgał się do stada i zaczął bezwiednie czytać tekst na etykiecie. Było to drukowalne opowiadanie o karaluchach napisane po francusku.

Resztkami sił zadzwonił po pogotowie, a potem do dziewczyny, którą kiedyś spryskał krochmalem i z którą miał dzięki temu udany związek seksualny i dziecko.


wtorek, 21 maja 2013

a było tak jakby śmierć





*

A było tak jakby śmierć Anny Frank
usiadła w Justina cieniu, żeby się
przy nim ogrzać i nabrać blasku.
Bo są obiekty samoświecące (!)
gwiazdy pierwszej wielkości
i wszystko inne może tylko
w ich cieniu przebywać albo
odbijać promienie, nie interferować
zanadto. Czy tęsknisz, spytałam,
za drżącym kochankiem w wieku
podeszłym? Naturalnie, gdy widzę
podarowane przez niego przedmioty.
Są to przymioty niezawisłe,
wytrwałość  ich jest jak cierpliwość
solenna.  Ale mój histrionik
mordował raz i ostatecznie. (?)
Brakuje mi jego zimnych uwag. 

Osmia rufa



W dwóch ramach okiennych, na moim balkonie żyją murarki ogrodowe. Rozpoznałam je, mam nadzieję, poprawnie porównując środkową fotkę z ich zdjęciami.

Ruch w interesie jest ciągły - wlatuje się i wylatuje. Śmieci się pod otworkami wentylacyjnymi czyli wejściami do gniazd. Bzyczy się na wlocie zwłaszcza.

Podobno murarki nie są groźne i mogą być  bezpiecznie obserwowane przez dzieci. Gatunek ten jest doskonały w zapylaniu, a jest co zapylać na moim balkonie.Wybujały już i zakwitły dwie odmiany Clematis - Sylvia Denny i Westerplatte.

Zatem miłego zapylania murarki. W ogóle jest z wami przyjemnie, tylko proszę nie sprowadzać jakiegoś roju towarzystwa.




niedziela, 5 maja 2013

takie rzeczy na porządnym lodowisku

w pełnym brzasku nie mogąc złapać tchu
licytacja - rząd metaforyczny
brakuje mi dni, tak lubię twój fizyczny optymizm

nie pisać tylko biegać, wziąć się za pytania
nie rezygnować rano, poddawać się wieczorem
skonkretyzować wiarę zasadniczą
nie rozliczać, błyszczeć, powtarzać pytania

spać daleko od  światła
kto nie ma wiary w drobne kroki nie zrobi postępu
skoczyć na trawnik czy może chodnik
to jest podejrzenie retoryczne

pragnienie znowu musi umrzeć
tak samo dobrze taniec do gry słów
przespać wynik w czasie ostatecznym 
wyksięgować wielbicieli
mruczeć, podawać w galarecie

wzór od jutra - zbiorowa sypialnia
kto nie miał linii kredytowej
nie zna możliwości pożyczania

są rzeczy na porządnym lądowisku,
o których nie śniło się antropologom
polegliby na nich jeszcze przed przebudzeniem

sobota, 4 maja 2013

Pieczeń





- Nie rozumiem dlaczego przy stole nie odzywałaś się tak jak potrafisz, tylko siedziałaś cały czas z tym smutnym uśmiechem na twarzy. Zdajesz sobie sprawę jak mogło to być odczytane? Negatywnie. Ktoś, kto nic nie mówi, nie istnieje w tym towarzystwie. I nie można czekać aż cię wezwą do odpowiedzi, to nie jest szkółka, po prostu trzeba błysnąć w odpowiednim momencie. A ty z całym swoim obłędnym, literackim zacięciem odezwałaś się wszystkiego dwa czy trzy razy -  jak jakaś niemota. Na pytania zadane ci nie można było odpowiedzieć zwięźlej i mniej ciekawie. Więc oni pomyśleli w najlepszym razie, że nie masz nic do powiedzenia albo, że jesteś po prostu głupia. A ja opowiadałem o tobie wiele i wyszło na to, że jestem fantastą i się ekscytuję byle czym. Wyszedłem na marzyciela, który ma projekcje i wyobraża sobie coś nadzwyczajnego, gdy ma do czynienia z przeciętnością. Nawet mogłaś się wydać  ociężała umysłowo. A twoje uwagi o daniu głównym – mistrzostwo. Myślałem, że się spalę ze wstydu, gdy powiedziałaś, że nigdy nie jadłaś pieczeni, a jest zadziwiająco dobra. Ile ty masz lat? Nigdy nie jadłaś takiego dania? Śpiąca królewna. Przespałaś lata szkolne, kolonie? Nie widziałaś nigdy stołówki? A może coś brałaś, bo byłaś taka spowolniona? I czy naprawdę nie mogłaś jak wszyscy wypowiedzieć się na temat Korei, nawet odczuć nie masz? A o tych wszystkich poezjach, też zapomniałaś nagle. O tym, o czym potrafisz prawić  godzinami, aż dostajesz rumieńców. Teraz to mogło być przydatne, mogłaś pokazać się z innej strony. Chociaż dodać coś, gdy była mowa o księdzu Twardowskim. Ostatecznie oni chcieli wejść na grunt sztuki – twój grunt, a ty zaniemówiłaś? Nie mogłaś powiedzieć czegoś zabawnego, czegokolwiek? I teraz też milczysz. To jakaś demonstracja?  W ogóle cię nie rozumiem. A przecież wiem jaka jesteś. Może więc powiesz dlaczego się tak głupio zachowałaś?  Były jakieś przeszkody, coś o czym nie wiem?? Może wolisz napisać?  Pisemnie potrafisz się wyrażać lepiej.
- Nie, to zbyteczne. Myślę, że zrozumiesz – ja po prostu nie chciałam dawać się we znaki.

wtorek, 30 kwietnia 2013

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

mój pierwszy



Biegłam półmaratony w Warszawie, Paryżu, Wiedniu, Amsterdamie i Florencji. Byłam intendentką dla maratończyków w Wenecji i Tokio. Nigdzie nie widziałam takiego entuzjazmu, szczodrości i serca dla biegaczy jak w Londynie. Coś absolutnie wspaniałego, gdy zaraz za linią startu wbiega się w obstawione tłumami ulice i biegnie się prawie całą trasę wśród owacji i radosnego dopingu - takiego, który w wymienionych miastach zdarzał się chyba tylko na finiszu. Od Greenwich do Tower Bridge szpaler wiwatujących kibiców był nieprzerwany, zagęszczał się jeszcze na placach, pod kościołami, tam gdzie grały kapele i orkiestry. Muzyka świetna, dynamiczna, na żywo albo z głośników, zawsze pobudzająca do przyspieszenia. Szlagiery - ograne kompletnie, nagle brzmiały cudownie np. nostalgiczne „Take me home to the place I belong West Virginia”. I dzieciaki – na całej trasie chyba z tuzin kilkuletnich dziewczynek wrzeszczących – dasz radę! Dobrze je wychowują – na zwycięzców i to w dobrej rywalizacji - nie z innymi, ale z samym sobą. Dzieci tak pełne wiary - nie do zapomnienia. I obrazy jak w filmie - kolorowy tłum Hindusów, dalej duża grupa elegancko ubranych ludzi, która najwyraźniej wyszła z kościoła i po mszy zabrała się za kibicowanie maratończykom i jeszcze balkon pełen gości weselnych z panną młodą i kieliszkami szampana – w stanie toastu - to musiały być poprawiny, ale oni też chcieli wziąć udział w naszym festynie, naszej męce. Merry hell jak powiedział pan kierujący startami na polach Greenwich, który zapowiedział 30s ciszy dla Bostonu. Wiele myślało się o tym co się stało w Ameryce 6 dni wcześniej. Walcząc z dystansem - o tym, że ktoś w tej sytuacji mógł(by) wysadzić w powietrze, poranić i zabić, skrzywdzić - tych pięknych ludzi, którzy przyszli kibicować, a także biegaczy marzących o wyniku albo o osiągnięciu mety. Takie przejawy życia i radości nie mogą się spotykać ze śmiercią, ani przemocą. To jest nie do przyjęcia, nie do przeżycia!
Po drugiej stronie Tamizy tylko w dokach mniej ludzi, a poza tym to samo co na południowym brzegu. W tunelu hasła na balonach – "never give up", "pain is temporary" i komiczne "glory awaits". Na 23 mili  głos z  głośnika, który stwierdził, że ci ludzie mają jeszcze 3 mile do przebiegnięcia i komenda z tego powodu: „major support guys”, po której rozległ się zmasowany aplauz, dźwięki niezliczonych grzechotek, kołatek, bębnów - nie wiem czego dokładnie, ale dało czad. Od 30 km nie mogłam pojąć, że biegnę dalej, miałam niskie tętno i tylko groźnie bolały mnie nogi. Na mecie cud i moje niesłychane szczęście, zapracowane, ale niespodziewane, bo nie wierzyłam, że dam radę. Ale jak widać są dni, w które spełniają się marzenia.  Dzięki - Londynie i za Londyn.;-)

czwartek, 18 kwietnia 2013

ołówek


Składałam dziś wniosek o nowy paszport w urzędzie przy Placu Starynkiewicza. Zaskoczona pozytywnie  wylądowałam przy okienku natychmiast po wejściu, ale z nie całkiem wypełnionym formularzem.
Człowiek po prostu wnioskuje beznadziejnie - jak ostatnio czekał dwie godziny to myśli, że i teraz będzie miał dość czasu na dopiski. Jednak takie cudne bezkolejki w urzędzie się zdarzają, więc pani urzędniczka, w ogóle nie zaskoczona, cierpliwa i spolegliwa zaczęła mi wskazywać braki w formularzu - po pierwsze - daty dzisiejszej, którą następnie z pewnym niesmakiem mi podyktowała, gdy wyraziłam się - który dzisiaj?? Potem wytknęła mi jeszcze - brak miejsca urodzenia. Wpisałam Warszawę, jednocześnie orientując się, że urodziłam się na Placu Starynkiewicza,  jakieś sto metrów od tego urzędu, o czym poinformowałam urzędniczkę, trochę bez sensu, ale chyba chciałam, coś ludzkiego i nie na temat powiedzieć, nawiązać  kontakt. Co więcej - urodziłam tam jeszcze dwie córki, o czym już nie poinformowałam urzędniczki, bo co ją to mogło obchodzić. (Prawdę powiedziawszy więcej członków rodziny przyszło na świat w szpitalu na Starynkiewicza.) Nie było to oczywiście wobec procedury urzędowej kluczowe, ani nawet istotne. Istotny był skaner Hewlett-Packarda, który nie mógł zeskanować  mojego zdjęcia. Urzędniczka wyjmowała formularz wielokrotnie, przyduszała zdjęcie, wygładzała starannie, ale bez efektu. Klapa skanera nie domykała się, gdyż od mojej petenckiej strony tkwiła między nią a szkłem skanera - blokadka wykonana z ołówka. Ołówek był profesjonalnie ułożony w rogu, tak, że pokrywa nie dotykała skanowanego papieru. Zapytałam czy ołówek jest konieczny do tak wysokiej technologii. Urzędniczka odparła, że tak, gdyż skaner się strasznie grzeje, mimo klimatyzacji (!) Zaproponowałam w tej sytuacji żeby wyjęła ołówek na czas skanowania mojego zdjęcia i pozwoliła pokrywie docisnąć materiał. Wyjaśniła mi, iż takie postępowanie doprowadziłoby do roztopienia kleju i na mojej facjacie w paszporcie widniałaby szara plama. Nie poruszałam już więcej kwestii działania ołówka w skanerze, natomiast zaoferowałam inny egzemplarz zdjęcia, a nawet gotowość wypełnienia formularza od nowa, żeby urząd mógł spróbować go z nowym,  świeżo przyklejonym zdjęciem. Urzędniczka powiedziała, że może będziemy musiały zadziałać w ten sposób, ale w tym momencie skaner zaskoczył i mój wizerunek został pozyskany do dokumentacji.
Wtedy moje palce wskazujące okazały się papilarnie zniszczone i urzędniczka zażądała odcisków kciuków. Na szczęście linie na kciukach mam porządne, niezafałszowane zmywaniem, co pozwoliło mi zakończyć proces urzędowy. Gdy wstałam, ujrzałam za sobą kilkunastoosobową kolejkę. Wyszłam z urzędu lekkim, pogodnym krokiem, z nadzieją, że skaner wytrzyma zdjęcia wszystkich następnych   interesantów.




wtorek, 16 kwietnia 2013

Scotland Yard szykuje przyjęcie




Trochę strach, a trochę niepokój, że się skończysz. Nie ma nominacji bez granic. Gorący temat. Stare fanfary. A tu już  Scotland Yard szykuje przyjęcie. Uroczyście z czarną opaską na ramieniu przemierzę drugą połowę. Zobaczę ile w niej jest tych słynnych mil. Boleśnie zasłużę na przebaczenie. Wrócę do żywych i przebaczysz mi swoje winy jako, że  my odpuszczamy samym sobie. Teraz nie mam nic i nic mi się nie chce.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

gdyby czegoś ci zabrakło, to wiedz, że mogłem ci to zabrać




"Wiedz, że niestety zdarza mi się mówić nieprawdę, więc jeśli na przykład za chwilę cię okłamię to po prostu dlatego, że taki jestem. Bywam. Zdarza mi się być też niemiłym, więc jeśli nagle potraktuję cię nieprzyjemnie, to także dlatego, że taki jestem. Musisz też wiedzieć, że czasami lubię kontakty z ludźmi, lubię rozmawiać, a czasem zupełnie nie. Mogę się na przykład wkurzyć na ciebie i przestać ci odpowiadać, a to dlatego, że taki jestem. Gdyby czegoś ci zabrakło, to wiedz, że mogłem ci to zabrać. Coraz częściej myślę, iż mam histrioniczne zaburzenie osobowości, jeszcze z tendencją narcystyczno-edypalną  –  dobrze brzmi  – więc jeśli za chwilę zmieni mi się nastrój i okażę się okrutny, to dlatego, że taki jestem. Bywam też impulsywny i wybuchowy, mogę w każdej chwili cię obrugać, obrazić, zerwać z tobą znajomość na zawsze, a to dlatego, że taki jestem. Zrozumiałem, że taki jestem, więc każde moje  postępowanie jest uzasadnione. A co do samobójstwa?  Pokażę ci prawdziwe samobójstwo. Takie samobójstwo, w którym jestem zakochany. Które kocham. Każdy powinien spróbować halucynogennych substancji żeby zobaczyć swoje samobójstwo.
No może nie każdy, niektórzy mogliby się  załamać."

sobota, 13 kwietnia 2013

przywilej koguta




„Od czasu do czasu pisał jakąś literaturę. Straszne nudy, ale widać było, że prowadzi walkę. Z jednej strony, z całego serca, pragnął napisać historię, przy której rodzinka zarykiwałaby się przy deserze, z drugiej pokutował w jego głowie cień nauk filozoficznych, każących skomplikować każdą ludzką kwestię. Z trzeciej nęcili go popowi idole. Zwłaszcza anarchiści i neonaziści, mordercy, sataniści i narkomani, ale też zwykli masochiści i prości sympatycy destrukcji.

Aura seksu była mu nakazana. Seksu, bo wszędzie chodzi o seks, a tylko w seksie chodzi o władzę. To bezsensowne stwierdzenie nurtowało jego półkule.  Nie tylko. Również utwory pewnego piosenkarza satanisty, który uprawiał teen angst poetry.

Wydawało się, że piosenkarz ma władzę nad nierozwiniętymi jeszcze umysłowo kobietami. Władzę czyli klucz do seksu. Problem rozwinięcia rozwiązuje się mniej więcej w 28 roku życia, gdy ludzki układ nerwowy osiąga dojrzałość. Wcześniej kobiety są podatne na idiotów. Podatne na zachętę słodkie łanie na klepisku, krewkie kury w kurniku gotowe do walki o przywilej koguta. O takich chciał napisać poemat - z dedykacją. Nad nimi pragnął przejąć władzę.”

czwartek, 11 kwietnia 2013

przenośniki gwiazd


W spowolnionej porze miłość jest prochem. Gdybyś to wiedział, chyba byś zgasł, a jeszcze, gdybyś miał pojęcie, co mi topnieje w sercu - byłbyś martwy na jakiś czas. Ale mózg masz przejęty i dlatego wieńczy twój los żałosny hymn. Wygaszacz tęczy i przenośniki gwiazd, na twoje szczęście mają wpływ. Teraz mam inne zajęcie, ale żałuję, że jesteś zły.

środa, 10 kwietnia 2013

mężczyzna w tekście




Jest elegancko, gdy cicho zbliżamy się do ziemi.  Oręż na potem, cudownie, że jesteś, choć lepiej żebyś nie zostawał dłużej. Mężczyzna w tekście – nie liczy się motyw - mgły się przeżyły, stąd burza na wejście. Interesuje mnie ten chłopak, który ma twarz jak więzień albo ktoś chory - skazany na dowiedzenie się.

wtorek, 9 kwietnia 2013

najsurowszy stosunek




co u mnie? śmiech i depresje. na siłce chciał
ze mną konwersować Tom Cruise,  nie rozumiał 
żadnego pytania, chciałam powiedzieć, że mi się 
nie chce gadać, ale na szczęście wyniósł się
  
a u ciebie widzę wydanie nadzwyczajne  gazety 
wnikliwe stanowisko,  do deski omówiony odcinek 
rutyna,  także niebawem -  szczebel  prostytutka 
odbędziesz najsurowszy stosunek
  
jest zgoda na profanację, przestępstwo popełni 
publiczność a ona nie płaci grzywien tylko abonament 
zwołaj ognisko domowe, przygotuj obiad z roślin,
dzisiaj kariery wychodzą z lasu wegetarian, 
nie je się koniny, światło księżyca pada na pracę 
w telemarketingu, cały styl życia mimo konsumpcji 
jest poszczeniem

ale ty dzięki uprzejmości  striptizerki znalazłeś 
tłustą dziewczynę, która wyrażała cię na górze 
na tapczanie. tu był nie punkt widzenia. tu był 
punkt przegięcia. ale zaryzykować taką drogocenność? 
niepodobna, nie w naszym wymiarze
  
budując wrażenia wokół ja,  próbując opowiadać 
swoją misję, kamień po kamieniu, spotkasz się 
z niechętnym przyjęciem, zabawna myśl - zatkać 
światła, przeciąć wstęgę, panna społeczeństwo 
idzie na wesele, nie czci minutą ciszy powstania 
warszawskiego ani w getcie, oto owe licencjaty 
płacz i przekrój,  ponieważ cała noc została 
zrujnowana,  program nie myśli, poczucie winy 
ma miejsce pod progiem, wzruszenie w okolicach 
krytycznych,  a ty co zamierzasz w twoją wielką noc?
  
śmiech ma czarne brzmienie

sobota, 30 marca 2013

w moim oknie




kriobieg


Znacie to uczucie gdy czas przerażająco pędzi wokół was i ten strumień  jest nie do wytrzymania?  Czujecie się jak w rwącym potoku albo jak na urwistym wietrze?  I co wtedy robicie?
Bo ja staram się go powstrzymać. Po pierwsze zapędzam go z powrotem. Można to zrobić na kilka sposobów – np. powtarzając ruch, działanie albo słowa – raz, kilka razy. Po drugie - go uciszam. Zamykam dźwięki i siedzę w ciszy. Gdy nic się nie porusza, wtedy ten gad także nieruchomieje. Okiełznanie trwa aż zabrzmi jakiś dźwięk albo ktoś wykona jakiś ruch np. otworzy drzwi. Wtedy wiadomo – co wydźwięczało, zaznaczyło swoje trwanie i odpłynęło. Jak łódeczka puszczona na rzece. Jak papierek albo ogryzek wyrzucony przez okno pociągu. Szuu i nie ma. Pofrunęło i odeszło za horyzont.
Dlatego codziennie jest codziennie. Wstaję rano i parzę kawę, zawsze w ten sam sposób, zawsze z tą samą rytmiką ruchów. Potem wchodzę po schodach i zasiadam oglądając to co już widziałam. Puszczam sobie kilka razy złoty przebój i absolutnie trzymam w cuglach tę gadzinę – czas. Niekiedy przypomina mi jednak o nim głód i to jest wewnętrzne sprzysiężenie żebym poczuła, że on płynie, że mija, że trwa albo ja trwam. Znam też inną bolesność z nim związaną – kiedy biegnę do upragnionej mety, wtedy czas jest mierzony, odczuwany całym ciałem – tłumaczy się na ból i zmęczenie. Jednocześnie jego miarą jest  odległość, gdyż biegnę ze stałą prędkością. Dwa kilometry do końca to niby jest zawsze to samo, ten sam ból i te same kilkanaście minut. Ale wtedy czas żłobi się mozolnie, czepia się, nie chce mijać. I jeszcze gdy biegnę nie pamiętam szczegółów, żadnych ludzi, żadnego znaczenia, tylko ołów w nogach, który przykleja mnie do gleby, spuchnięte dłonie i ból. Zimno też po ostatnim półmaratonie warszawskim.Ktoś powiedział, że to był kriopółmaraton – czyli kriobieg. Nie lubię biegać w mrozie, bo się za ciepło ubieram.